niedziela, 11 września 2016

Najlepsze rady, które usłyszałam jako młoda mama

Kobieta, która urodziła dziecko, dostaje tyle rad, że głowa mała. Wiele z nich nigdy jej się nie przyda. Więcej niż połowa, łagodnie mówiąc, wytrąci ją z równowagi. Ale kilka okaże się niezastąpionych.

Wiem to z autopsji! Odkąd zostałam mamą, ciągle słyszę tak zwane dobre rady, które zazwyczaj nie są dobre (dla przykładu: „Między karmieniami podaj dziecku glukozę”. Albo: „Przykryj go kocykiem” w środku upalnego lata). Każdy, a zwłaszcza panowie, ma swój patent na wychowywanie dzieci. I każdy myśli, że jego patent jest najlepszy. Szanuję to, ale większość rad puszczam mimo uszu. Kilka jednak okazało się przełomowych i znacznie podniosły jakość mojego macierzyństwa.

„Jedno karmienie powinno trwać góra 30 minut”
Za to zdanie powinnam lekarce mojego synka postawić pomnik. To były początki - rewolucja związana z pojawieniem się w domu pierwszego dziecka i generalnie kołowrotek. Oraz, przede wszystkim, słynne wiszenie dziecka na piersi. Nie zapomnę pewnej sytuacji, która miała miejsce tuż po porodzie. Ja siedzę na kanapie z Filemonem przy cycu (przy okazji przeżywając katusze związane z początkiem karmienia). Mój mąż wychodzi z domu. Wraca po dwóch godzinach. Ja wciąż siedzę na kanapie z Filemonem przy cycu. Dokładnie w tym samym miejscu. Aha. I płaczę. Czy raczej: wyję. Przez dwie godziny nie ruszyłam się o centymetr. Wydawało mi się, że moje dziecko jest ciągle głodne (teraz podejrzewam, że marudziło raczej z przejedzenia). Nie umiałam stwierdzić, z jakiego powodu płacze. Opowiedziałam o tym pediatrze, która powiedziała: „Jedno karmienie powinno trwać góra 30 minut. Dzieci lubią sobie robić z piersi smoczek. Mnie się może wydawać, że syn przełyka mleko, a to może być po prostu jego ślina”. Brutalnie zaczęłam więc kończyć karmienie po 30 minutach (z pewną tolerancją). Skończyły się bóle brzuszka, krzyki z powodu zabranej piersi, moje unieruchomienie. Synek przyzwyczaił się błyskawicznie. A ja odżyłam!

„Niemowlę ubieraj tak jak siebie”
Każdy rodzic ubiera swoje dziecko, jak chce, ale też odnoszę wrażenie, że każdy bardzo chce powiedzieć innemu rodzicowi, jak ubierać jego dziecko. Te słynne czapeczki i skarpetki, nieustanne sprawdzanie karku, rączek, stópek... Starszemu pokoleniu zazwyczaj wydaje się, że maluch marznie. Jeśli chodzi o noworodki, zgoda - potrzebują ciepła, otulenia, po urodzeniu są w tzw. czwartym trymestrze i wymagają szczególnego traktowania, więc zakładamy im o jedną warstwę więcej niż sobie. Czapki, kocyki, rożki, chusty, to wszystko ma uzasadnienie. Ale kilkumiesięczne niemowlaki? Na pewno nie należy ich przegrzewać! Przeciwnie: hartowanie to bardzo dobra rzecz dla ich zdrowia. Od jednej osoby w środku sierpnia usłyszałam: „Jak dobrze, że pani nie zakłada synkowi skarpet. Jak widzę te niemowlaki w wózkach ubrane w chińskie, grubaśne skarpety w lecie, to mam ochotę ich matkom powiedzieć, żeby same się tak ubrały”. Trudno nie przyznać racji. Wychodzę z założenia, że jeśli ja umieram z gorąca, to moje dziecko też - i nie ubieram go szczelnie po szyję, kiedy sama pocę się w krótkich spodenkach.

„Nie zrywaj się za każdym razem, gdy dziecko zakwili”
Trzeba przeżyć parę ładnych miesięcy z kapryśnym małym człowiekiem, żeby docenić tę radę. A jest ona naprawdę przydatna, tylko potrzeba czasu, by do niej dojrzeć i zastosować ją w praktyce. Każda świeżo upieczona mama dobrze wie, jak wyglądają pierwsze miesiące po urodzeniu dziecka: reagowanie na każdy jęk malucha, przejmowanie się każdym dźwiękiem, zrywanie się z prędkością światła do łóżeczka, gdy tylko rozlegnie się jakiś odgłos... Kochamy, więc się martwimy. To naturalne. Doświadczona matka poradziła mi jednak, żeby wrzucić na luz. Nie reagować, gdy tylko dziecko wyda z siebie dziwaczną monosylabę. Jeśli maluch ma zapewniony komfort (nie jest głodny, ma suchą pieluszkę, przed chwilą się z nim bawiłaś), świat się nie zawali, kiedy nie zareagujesz na jego pierwsze zawołanie. Teraz gdy coś robię, a synkowi zaczyna nudzić się w łóżeczku (choć zawsze zapewniam mu różne atrakcje), wołam do niego: „No co tam się dzieje? Tylko sobie dokończę, już do ciebie idę, no już”. I jeśli nie płacze, zjawiam się dopiero po chwili. A bywa, że przestaje marudzić, bo czymś się zajął. Dziecko w końcu musi uczyć się samodzielności!

„Traktuj dziecko jak dorosłego”
Bardzo ważna rada, którą usłyszałam parę razy, a którą staram się kierować na co dzień. Chodzi o to, żeby nie traktować niemowlęcia jak... niemowlęcia. Czyli jak niekumatego małego człowieka, z którym trudno złapać porozumienie. Oczywiście, traktowanie dziecka jak dorosłego to pewien skrót myślowy. Ale ta rada ma sens! Do dorosłego nie mówimy: „A cio tam?”, więc do dziecka też nie powinniśmy. Baby talk to w ogóle głupota i przyznaję, że gdy ktoś mówi w ten sposób do mojego syna, dostaję gęsiej skórki. Gdy traktujesz dziecko jak dorosłego, zaczynasz rozumieć, że maluch może nie mieć ochoty leżeć sam przez cały dzień. Że lubi przebywać w towarzystwie innych. Że w upały mógłby pić bez przerwy. Że denerwuje się w wózku, bo nie widzi, co dzieje się wokół niego itd. Przyznaję, że stawianie sprawy w ten sposób pomaga lepiej zrozumieć własne dziecko.

„Ktoś chce pomóc? Korzystaj!”
Powiedziała mi to przyjaciółka, mama dwulatki. „Jeśli ktoś oferuje ci swoją pomoc, nie odmawiaj. Teściowa daje zapasy jedzenia? Bierz! Koleżanka chce zabrać twoje dziecko na spacer? Niech zabiera! Mama mówi, że zaopiekuje się małym, żebyś mogła wyskoczyć do miasta? Korzystaj!”. To prawda, że początkowo wszystko chciałam robić sama. Pewnie jak wielu młodym mamom wydawało mi się, że tylko ja wiem, czego potrzebuje moje dziecko i tylko ja potrafię zaspokoić jego potrzeby. Synek budził się w wózku? To nic, że siedzieliśmy całą rodziną - to ja wstawałam, rzucałam się do wózka i zaczynałam bujanie. Myślicie, że długo tak można wytrzymać? Jasne, że nie. Dziś jestem już dużo mądrzejsza. Gdy ktoś oferuje swoją pomoc, nie odmawiam. Propozycja wyjścia na spacer z moim dzieckiem, chęć ululania go do snu, zabawa z synkiem, zakupy... Cieszę się, kiedy ktoś chce mi pomóc. „Nie, dziękuję” zamieniłam na „Tak, bardzo chętnie”.

„Nie zapominaj, że oprócz matki jesteś też kobietą”
To bardzo, bardzo ważne. Choć zanim urodziłam, wydawało mi się to oczywiste, warto było usłyszeć to od innej matki. Uważam, że każda mama powinna o tym pamiętać. Fakt, że zostajemy mamami, jeszcze nie oznacza, że musimy zrezygnować z całego swojego dotychczasowego życia. Ono się zmienia, oczywiście. Nie ma przesady w powiedzeniu, że pojawienie się dziecka oznacza nie lada rewolucję. Tego, co było, już nie ma. Jest inne, nowe. Co nie oznacza, że gorsze! Musimy pamiętać, że nowa rola, w którą weszłyśmy, nie oznacza, że przestałyśmy być kobietami z krwi i kości, które mają swoje potrzeby i marzenia. A choćby takie, żeby od czasu do czasu wyskoczyć na kawę z koleżanką. Pójść na zakupy. Odwiedzić fryzjera. Poleżeć, kurczę, brzuchem do góry. Młode mamy oddałyby górę złota za więcej wolnego czasu, dlatego wcześniejsza rada, by chętnie korzystać z pomocy innych, zazębia się z radą, o której teraz piszę. Bardzo wierzę w to, że szczęśliwa kobieta = szczęśliwa mama, a szczęśliwa mama = szczęśliwe dziecko. I już. Dlatego egzekwujcie od ojców waszych dzieci większe zaangażowanie w rodzicielstwo. Korzystajcie z pomocy. Nie zapominajcie o sobie!

Kilka innych rad, które bardzo mi pomogły:

O bolesnym karmieniu:
„Stosuj maść neomycynową i czystą lanolinę, wietrz biust”.

O diecie karmiącej matki:
„Nie przesadzaj. Jedz mądrze i kieruj się zdrowym rozsądkiem. Wprowadzaj nowe produkty i obserwuj reakcję dziecka”,

O łóżeczku:
„Włóż książki pod materac, aby główka dziecka była uniesiona - dzięki temu nie zachłyśnie się.”

O karmieniu w ogóle:
„Na zastoje najlepsze są okłady z liści kapusty”.
„Słód jęczmienny znakomicie pobudza laktację”.

Ewa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz